pamiętam, jeszcze dość wyraźnie, że w zaszłym roku, kiedy lato było w
pełni, słyszałam cichy odgłos powolnego przestawiania się zwrotnic.
cyk. cyk. cyk. nie do końca wierzyłam, że to w ogóle możliwe. jeszcze
wtedy, wydawało mi się, że jakiekolwiek zmiany w trajektorii mojego
niepozornego żywocika są w ogóle realne i dopuszczalne. wydawało mi się,
że już do dna, do cna, po kres będę tkwić w tych miejscach, układach i
układzikach, które nie były tragiczne, a jednak z biegiem lat
stały się nie do wytrzymania, a tu i ówdzie mocno poocierały mi skórę. i
oto jest kolejne lato, a jestem zupełnie gdzie indziej i trochę też
jestem kimś innym, choć nie przeszłam spektakularnej metamorfozy, nie
zostałam Rockefellerem, nie wyjechałam do Australii. ba! mało tego,
nierzadko zdarza mi się czuć zmęczoną, znużoną, niezorganizowaną i
nieporadną. mimo to odczuwam ogromną ulgę i jeszcze większą wdzięczność
wobec losu za to, że coś się ruszyło, zmieniło, stało, a ja tego dożyłam
i doświadczyłam.
utwierdzam się też w przekonaniu, że kolor zielony jest mi bliski, bo sygnalizuje, że nadzieja wisi w powietrzu lub czeka na nas cierpliwie za winklem.
pozdrawiam Was zielono,
utwierdzam się też w przekonaniu, że kolor zielony jest mi bliski, bo sygnalizuje, że nadzieja wisi w powietrzu lub czeka na nas cierpliwie za winklem.
pozdrawiam Was zielono,